MOJA TWÓRCZOŚĆ
Z otwartym okiem
wychylam zza poduszki
przemarzniętą głowę, jak rok za rokiem
garną się do mnie wiersze listopadowe.
Jest czwarta. Teraz już nie usnę, oczy łzawią.
Staram się nie drżeć, szumy uszne odgłos
miasta dławią. Beethoven był głuchy. No
przecież mu trąbki, rogi w głowie grały, nie
zaznawał ciszy, a mnie słowa znają, lubią
taką porę, nikt inny ich nie słyszy.
O czym będzie ten wiersz? O klęsce, którą
już poznałem, podaje mi znów rękę, wabi
zimnokrwistym ciałem, mówi: na co ci
pochlebstwa, ja jestem ci wierna, byłam.
Jestem przecież wieczna, nie jestem pazerna,
daj mi tylko twórczość, wezmę ją z rozkoszą,
potem wdepczę w błoto. Będę
aż do śmierci, potem cię odsprzedam, lecz
najlepszych wierszy nikomu i tak nie dam.
Przerwałem rozmowę. Zerwałem się
z łóżka, spojrzałem na laptop, na sterty
notatek, drżąc jeszcze sięgnąłem po
zaczęty tomik, wczoraj mi nie grało jeszcze
jedno zdanie, jakbym obudzony nie mógł
oprzytomnieć. Już lepiej, zimno ustępuje,
z kolejnym łykiem ciepła. Zaraz... jak to
chciałem ująć: myśl znowu uciekła. Jest,
znalazłem przystań w kolejnym wyrazie,
teraz jeszcze Dialog, później to poprawię...
Kilka lat... Nie. Nie ta perspektywa,
wznieść się, ale gdzie, frazo litościwa, bądź
ze mną jeszcze choć godzinę, prawie
jeszcze ciemno, ale dnieje. Polityka? Nie
pozwalam zepsuć tego wiersza. Odbijam
się i wznoszę... Jest już południe, pierwsza.
Krople kolejne w oczy krwiste wlewam i nagle
się otwiera wiersz i śpiewam, znowu
śpiewam. Tak po swojemu, co mnie nurt
obchodzi, Herbert wyraził, co o śmieciach
sądzi. Do Greków macham, jawią się z
oddali, lecz to już było, a ja chcę iść dalej.
Wieczność? To jednak za daleko. Będę
zbyt tęsknił za ogrodową belką, za
spróchniałym płotem, moim winogronem,
które znam od dekad. Miałem wiersz
uwznioślić, znowu wątek przepadł.
Wstałem, wyglądam przez okno. Przeszedł
kot Eliota. Kot „skurwiel” Rymkiewicza liże
się po biodrach. Odbijam w tysiące naraz
innych rzeczy. Jesień, jesień, jesień,
jesień zmarzłych wierszy. Ale przedtem
ludzi bez domów, bez rodzin, co też ci,
poeto, po głowie znów chodzi. Szorstki
wers. Atrapa czyichś marnych losów. A
był już panteon. Zamienił się w trotyl. Las.
Trupy. Bandyci trzymający szlugi. Boże, to
początek. A wiersz już za długi. Wracam.
Dom. Dzieciństwo.
Jakaś aureola Matki.
Moja babcia konająca, chora. Potem
zdjęcie. Stoją bliscy przy ołtarzu. A wokół
coraz zimniej, czyjeś trupy łażą. Dźgany w
boki Kościuszko pada ledwo żywy.
Wynoszą go z pola. Pol zapisał dziwy.
Stop. Tego nikt dzisiaj nie będzie chciał
czytać. Tak jak o lustracji. Mnóstwo
zbędnych pytań. Czego chcesz ode mnie?
Pytam źródło wiersza. Tego, żebyś podał.
Która była pierwsza. Trudno pisać o czymś,
czego chyba nie ma. Miał być mały
wierszyk, a stał się poemat. Jeszcze coś?
Czy wierzysz? (Oto głos rozpaczy?)
Staram się, jak umiem... zostawiam akapit.
12 października 2024 r.
Cezary Maciej Dąbrowski
Niewczas. Norbertinum, Lublin, 2025.
„Wiersz dnia" w portalu Pisarze.pl
![]() |
Cezary Maciej Dąbrowski. Fot. Paulina Niedzielska |
Rozszalały się suchotne liście.
Naprężyły się
sterczyste trawy.
Zadął wiatr, w
przededniu sierpnia spadły.
Do krainy z
umarłymi idę.
Skosił czas
bezzwrotne złudy chwili.
Łza się nie
szkli, bo nie po to boli.
Zawrotnymi
miliardami szumów,
Kłębią morza z
wnętrza melancholii.
Powiek ciężar,
litość nie zna słowa,
Byś zataił żar
spalonych oczu.
Wiekiem skarg
zaboli ciężka głowa,
Jak w jeden
dzień, jak cały świat, byś poczuł.
Wietrze, zmów, za
pustkę z moich trzewi,
Tych bezmożnych,
cichych, kilka modlitw.
Albo świerk, co
schował gniazdo ptaków,
Niech opowie o
mnie trawom polnym.
22 lipca 2024 r.
Cezary Maciej Dąbrowski
Niewczas. Norbertinum, Lublin, 2025.
„Wiersz dnia” w portalu Pisarze.pl
Cezary
Maciej Dąbrowski. 2023. Z archiwum autora.
Gdy czytam umarłych poetów o wyblakłych twarzach,
widzę
podobieństwa – Liry na cmentarzach.
Zdają się nie
wiedzieć o moim istnieniu,
a patrzę z uwagą,
widzę ŻAL w cierpieniu.
Taki Edgar Poe,
kto dziś go pamięta,
ale i za życia
był niedoceniony, czy słusznie –
przecież nie wiem
– widzę, że zraniony.
Gdy patrzę na
twarze umarłych poetów
widzę jakieś
fatum, nić porozumienia,
ponoć Norwid
płakał leżąc w nędznym łóżku,
czy jego
spojrzenie też coś we mnie zmienia.
Nie wiem – za to
widzę, że mimo cierpienia,
którego nie
spisze żaden sprytny biograf,
bije od nich
światło, pomimo że cienia
za życia
doświadczyli nadto.
W ostatniej
godzinie, ponoć całe życie.
O, jakże zbolałe
te ostatnie chwile.
Gdy patrzę na
oczy poezją zatrute,
przecież nic
wciąż nie wiem, a że patrzą czule.
Maria Kalergis,
Norwida wybranka,
przysporzyła
Polsce kolejnego wieszcza,
któż to wie, kim
byłby, żeby nie Wenecja,
gdzie się
pożegnali… Kolejną ikoną jest zbolały
ojciec; znałem
jego treny, gdy nie znałem „mowy”,
zapadało w serce
echem Czarnolasu,
„wielkieś mi
uczyniła” – jak echo wszech czasów.
I dalej, jak
wielka, funeralna lekcja:
Witkacy,
Trzebiński, Gajcy… duszy wiwisekcja;
Jak w zwierciadło
patrzę, i dostrzegam siebie,
poeto-bliźniaku,
a ciągle nic nie wiem…
I kolejne twarze,
nie trzymają szyku,
kolaż się
wytworzył, zmieszały się rysy,
raz spojrzawszy
na nie, nie odwracam wzroku.
Bo mi fotografia
wprost do serca krzyczy!
Poetą być JAKIMŚ,
nie rozmytą barwą,
bo nic nie
zostanie, gdy ściśnięte gardło,
i patrzeć wymownie
znad grobowej zbroi:
oto leży ten, co się słów nie boi!
20 października 2022 r.
Cezary Maciej Dąbrowski
Los Agawy nie jest przesądzony
Grzegorzowi Łatuszyńskiemu
Powiadają, że agawa kwitnie krótko,
raz na
kilkanaście lat, potem umiera.
Powiadają, że jej
soki leczą, z niej to
pokarm, pędy zaś
służyły za domostwo.
Z niej sprawiano
odzież i ciepłe okrycie,
a i nadto papier.
Z niej opał i mydło,
przybory do
szycia. A po przetworzeniu
trunek
znamienity, który rytuałem bywał…
Bywa tylko
ozdobą, dla tych, co nie mogą
dostrzec w niej
nic więcej.
Bo i już nie
widzą, a i nie te ręce.
Kwiat jednak, gdy
wzniesie, pnie się tak wysoko,
że i ślepiec
dojrzy, jak jej pęka serce.
Tu przecież nic dodać
nie musisz, Poeto.
Twoją to
rozbłysło aureolą piętno.
I gdy już się
stało – a życie jest po to,
by hołdować
kwiatom, które wcześnie więdną –
Dzieło, jak
korona, odchodzisz w nieznane,
jakbyś już nie
musiał czekać na spełnianie.
Przyjmijcie Poezję nie-ziemskiej Agawy,
co się korzeniami
w suchą glebę wczepia.
Ta metamorfoza
nie łatwa w uprawie;
pokłuty igłami -
odchodzi poeta.
8 maja 2023 roku.
Cezary Maciej Dąbrowski
MITY. Opowieść nie tylko Kresach
umiera powoli,
najpierw głos mu zanika,
potem oko zawodzi.
Bo wydarte ma struny
wielkie niegdyś jak teatr,
ale scena – nie-scena,
ale teatr – nie-teatr.
Oko jeszcze świdruje
poprzez bielma rozstępy,
ale łzy – tak, te śmieszne –
zalepiają te strzępy.
I umiera, bo nie chce
uczestniczyć w sztuczności,
sztuczny wyraz, recenzja,
sztuczne słowo – nicości.
I umiera, po stokroć,
Prometeusz w nie-winie.
Czy mu chociaż pozwolą?
Krytyk wyda opinię.
4 lutego 2020 r.
Cezary Maciej Dąbrowski
*Kiedyś nazywało się tego rodzaju utwory „protest songami”. Dziś możesz sobie „umierać” poeto, i tak nikt nie zwróci uwagi...
nad Pieśniami...
A gdyby Polski nie było, gdyby się tylko śniło,
jak śni się dawna miłość, jak śni się ojciec,
i góry, co zakrywają słońce...
Gdyby nie było mowy, tak jak brakuje wody,
jak gdy brakuje światła, jakby ostatnia gwiazda gasła
i czarny płaszcz pokryłby ulubione drzewa,
i czarnym welurem sad...
Gdyby nie pamiętano dat, gdyby wytarto słowa,
i zagarnięto dźwięki,
gdyby z konwulsji, męki nie odrabiano lekcji,
gdyby nie było presji, że: oto masz żyć tak, jakby cię tu nie było,
jakby najmniejszy ślad pokryło się witryną
„błysków”, „salw” i „zawirowań”,
bez dusz, bez zahamowań,
i gdy wreszcie, przy agonii, nikt by nie otarł skroni,
nie było ludzkiej dłoni, by podać wody łyk...
A gdyby Jej nie było...
To ze zdwojoną siłą, wzeszłaby,
jak pożoga, piękna, jak Wenus z Milo,
ze snu właśnie, z harmonii, z tęsknoty i miłości...
Gdyby nie było Polski...
Nie byłoby Jasności...
11 listopada 2021 r.
Cezary M. Dąbrowski
Do Człowieka…
I przeminie wszelki marazm
niecną ręką prowadzony
i pogodzą się zwaśnione
jednej matki dzieci.
Szpony swoje wyszczerbione
zwolni ptak czarny od śmierci,
wieloletnie utnie kłótnie.
I umilkną trąby wielkie,
zaprzestaną hipokryzji,
nie zobaczysz więcej strachu,
bo nie będzie telewizji,
piasek będzie leżał wokół,
jakiś garnek i manierka,
stawaj! powie pies przechodni,
naszą dolą poniewierka.
Nie będziesz całować śladu,
bo nie dojrzysz stóp człowieka.
Taka jest alternatywa,
jeśli się nie opamiętasz!
18 grudnia 2018 r.
Cezary M. Dąbrowski
Pieśni Polskie (A Ty ciągle o tych wierszach...)
Nawa
O, Duchu, patrz...
Jak z każdej strony nawy,
klęczą siostry, bracia.
Spraw, bym przejrzał na swe oczy,
ulituj się nade mną,
bo przecież mnie, ślepcowi,
grzeszyć łatwiej, gdy ciemność.
Duchu, niech Twoją mocą tchnięty
upadnę jak rażony, i pola ujrzę całe i
światy nieskończone i zapłakać daj mi
niech mnie obudzi łaska wszelkiego uzdrowienia,
duszy pozwól się zrosnąć, bo pękła – choć z kamienia.
Uzdrów, spłyń, ulecz, niech przemyją moje oczy
ręce – ręce skrwawione, niech prawdę tłoczą w serce…
(Z inspiracji kompozycją Konstancji Kochaniec –
15 października 2019 r.
Cezary M. Dąbrowski
Bez
Na Palmową Niedzielę bzy się otworzyły,
witają Chrystusa, a każdy się chyli ku Niemu.
I te, co śnieżną bielą, jak dziewice płonne
po dwakroć się ścielą, bo są bogobojne.
Fioletowy jak gencjana leczy,
ranę owrzodziałą starcowi w szpitalu,
który się zapatrzył, który się pocieszył,
bo mu zaświtały Matki oczy w żalu.
W błękit wskoczył inny, ten harce odprawia,
bo już pół ogrodu bracia jego wzięli,
i się rozprzestrzenia błękitna oprawa
i się przed Chrystusem niebo w ziemi ścieli.
Ten liliowy wstydliwy, gdzieniegdzie wystaje,
pnie się, by zobaczyć, jak Zbawiciel wkracza
w pełnej swojej chwale, Jemu kiścią macha,
w słońcu się rumieni.
Dojrzał go Zbawiciel, pomachał mu dłońmi;
tobie niechaj nazwa przypadnie osobna,
bo za twoją skromność będziesz doceniony,
chociaż pospolity, woń twoja dostojna...
31 marca 2019 r.
Cezary M. Dąbrowski
Pieśni Polskie {A Ty ciągle o tych wierszach...}
***
Kiedy przychodzi noc,
i sąsiad wyłącza swoją dyskotekę,
spływają spokój i mrok,
że można usłyszeć siebie.
Księżyc lśni ile sił,
zamiejską ciszę łagodzi,
a oddech działa jak maść;
lipcowa świeżość się rodzi.
Z komiksu wycięta noc,
szkicuje w ciemnościach cienie,
poprawiam na nogach koc,
i słyszę serca tłuczenie.
Za taki rodzaj ciszy,
oddam sto, dwieście słów.
Zaciągnąć się lipcem, co noc,
by starczył na ile wie Bóg.
9 lipca 2017 r.
Cezary M. Dąbrowski
Patrzący w niebo
A ja – cóż ja mogę – tylko oczy przecież,
i wiersze, co rymem, jak zdeptane kwiecie,
piszący z niemałym zapałem, co widzę,
odczuwam, poznaję – tyle tylko daję.
Rytm pędzla miarowy, lecz i miara inna.
I wpatrzona w niebo twarzyczka dziecinna.
Starzec wzrok wytęża, lecz ugrzęzły słowa,
jak ziemia zmęczony, rodzi się od nowa
I czując jej zimno, i depcząc ją stopą,
pyta dziecię starca, popatrzcie, a co to?
Wirują bociany, ich jest niebo całe.
Policzyć nie umiał, ale poczuł ciałem.
A pod stopą życie, malarz chwycił chwilę,
a ziemia, co czeka urodzi, co trzeba.
Ach, po to żyjemy, ach po to żyjemy,
aby nią oddychać i poczuć smak chleba.
A tu jest
początek i koniec człowieka.
Ta ziemia urodzi i na koniec czeka.
W nią się zamienimy, gada starzec chłepcząc,
a dziecię nie wierzy, że on jest poetą.
A za chwilę
dłuższą, praca nieskończona,
co obarcza plecy, i kruszy ramiona.
A za koncert taki, zapłacić dziś trzeba,
bo spłoszone ptaki, a dym leci z nieba.
Cezary M. Dąbrowski
Zimno nadchodzi, LTW 2023.
III wojna
Wojna jest zawsze piekłem,
choć pierwsza i druga – a właściwie jedna –
ZMIENIŁY ŚWIAT NA ZAWSZE,
człowiek zaprosił szatana na ziemię
i oddał się w jego panowanie.
Na obrazach muzealnych wojska toczą batalie,
kolory mundurów kontrastują ze zgrozą pól bitewnych;
czerwień, niebieski, biały, tam złote pagony.
Konie przerażone tym, co ludzie robią ludziom,
w grymasach szaleństwa, jakby o ludzkich rysach.
Ludzie – w furii i strachu, podniesione szable,
malowane armie toczą krwawy bój, w honorowym starciu,
dumni ze swych proporców, w piekle wojny…
Współczesne ogary
nie noszą barwnych mundurów.
Oni nie stroszą piór przed bojem.
Współczesna walka to dezinformacja, i markowanie.
Kolorów tęczy nie noszą skrytobójcy,
oni są częścią ziemi, budynku,
przeciwnik jest nierozpoznawalny
i czeka na najlepszy moment do morderczego ataku.
Wojownicy nie stają na placach bojów w szranki,
by oszczędzić cywilów.
Cywile są żywymi tarczami.
26 lipca 2018 r.
Cezary M. Dąbrowski
Zbiór nieaspirujący. LTW, 2019.
Nastały czasy
w których przestały liczyć się autorytety
Wiedza nie ma znaczenia
Fakty są kwestią interpretacji
Cynizm jest oznaką siły i zyskuje aprobatę
Państwa tracą swoją rację bytu
Zasady ustępują anarchii
Współczucie wobec prawdziwych krzywd
zastępuję znieczulica i populizm
Imponuje robienie pieniędzy
nieważne w jaki sposób
im więcej pieniędzy tym większa władza (ukryta)
Bogactwo stało się synonimem autorytetu
sukces – mądrości
Wszelkie zasady dawniej uznawane za chlubne
przestały mieć jakiekolwiek znaczenie
zastąpiły je: fizjologia i somatyzm
w porażającej formie – zwierzęcej
To wszystko wprowadza w odrętwienie
otumanienie
w apatię
Głos rozsądku staje się
głosem wołającego na pustyni
Ci co kultywują pieniądze
organizują igrzyska dla mas
a tłum krzyczy: chleba i igrzysk
Ocalały ogniska
wyznających dawne księgi
pamiętających mądrość prawdziwych ludzi
lecz będą musieli zejść do podziemia
bowiem nastały czasy…
25 września 2019 r.
Cezary M. Dąbrowski
Wiersze niepoprawne. LTW, 2022
Który widzisz wszystko
i mnie marnego
na tym jeszcze świecie
nie daj mi tu wytchnąć
od mych ludzkich cierpień
Bo kiedy przestanę czuć
ból i tęsknotę
będę jak kamienie
choć i one łzawią
gdy wdeptane w błoto.
Nie daj odpocząć
od snu chroń leniwego
Bo nie będę umiał
cieszyć się z niczego
Nie doznam spokoju
na pewności błogiej
Nie daj mi odpocząć
i kamufluj drogę…
Widziałem już wiele
lecz niech mnie nie leczy
poranne wołanie ptaków i promyków
Nie umiałbym dostrzec
chwilowych uniesień
Które mnie też ranią.
Bo są tak znikome
A kiedy dopłynę
dotrę na bezdroża
nie wypłyną ze mnie
żadne mądre słowa
Odejdę do Ciebie.
Abym mógł się zdziwić
gdyby ktoś mnie pojął.
14 września 2019 r.
Cezary M. Dąbrowski
Wiersze niepoprawne. LTW, 2022
![]() |
Cezary Maciej Dąbrowski, Emocje. 2008 (73/53 cm) |